Instytut Psychodietetyki » Każda dieta sprawiała, że moja ochota na jedzenie rosła i w końcu ta chęć wygrywała.
Nic, co dotyczy psychodietetyki, nie jest nam obce.
Historia pacjenta

odchudzanie
Przez lata objadałem się dokładnie tym, czego unikałem, w końcu zrozumiałem, że rozsądniej jest po prostu nauczyć się jeść to z umiarem (…). Zapamiętam na zawsze zasadę 4S: dieta skuteczna, smaczna, swobodna, sycąca. Jak sobie pomyślę, że przez lata wierzyłem w metody, które prowadziły do tego, że byłem głodny i rzucałem się na jedzenie, to aż jestem na siebie wkurzony (na siebie i na tych, którzy mi takie diety proponowali).

Zmęczony dietami pacjent.

lat 35

Każda dieta sprawiała, że moja ochota na jedzenie rosła i w końcu ta chęć wygrywała.

Odchudzałem się przez około 10 lat różnymi metodami – diety od dietetyków, pudełka, koktajle, siłownia, wczasy odchudzające, ale wszystko trwało zwykle kilka tygodni, podczas których traciłem 5 -10 kilogramów i wracałem do jedzenia tego, co kocham, czyli, sushi, pizzy i lodów. Każda dieta sprawiała, że moja ochota na jedzenie rosła i w końcu ta chęć wygrywała. Niektóre diety wyglądały naprawdę smacznie – dieta 1700 kalorii ułożona przez dietetyka czy dieta pudełkowa… Ale to chyba jednak dla mnie było za mało, a poza tym nie oszukujmy się, sałatka czy naleśnik jaglany nigdy nie sprawią takiej radości, jak pizza. Jak już rzucałem dietę, potrafiłem jeść naprawdę dużo, a potem od nowa próby wprowadzenia reżimu…

W końcu stwierdziłem, że do rozwiązania tego problemu muszę podejść od strony psychologicznej, bo tu ze mną jest coś nie tak. Umówiłem się na spotkanie z panią psycholog i dowiedziałem się, że według niej potrzebuję raczej lepiej dobranej do mnie metody odchudzania. Wizyta, na której były obie panie – dietetyk – dr Golachowską i psycholog – dr Januszewicz, była dla mnie wielkim zaskoczeniem, bo ustaliliśmy plan, który w ogóle nie wyglądał jak dieta odchudzająca, a nawet zakładał, że będę jadł pizzę, sushi i lody oraz inne rzeczy, które lubię i to nie tylko od święta, ale przy jednoczesnym jasnym wyznaczeniu pewnych norm i konieczności zapisywania tego, co jem. Panie oszacowały, ile potrzebuję co dzień energii i zdziwiony byłem, że tak dużo. Szczerze, to nie wierzyłem, że schudnę, a nawet bałem się, że przytyję. Ale, jak słusznie wyjaśniły obie panie, nie miałem za wiele do stracenia, bo mimo wysiłków od lat objadałem się dokładnie tym, czego unikam, więc może rozsądniej będzie po prostu nauczyć się jeść to z umiarem. Po dwóch tygodniach jedzenia według planu straciłem 2 kilogramy, bo był to czas bez objadania się i sporej ilości ruchu (ale nie były to, jak kiedyś, intensywne treningi, bo takie mi odradzono). Potem moja waga się zatrzymała, ale właściwie nie miałem już takich napadów na jedzenie. Podczas kolejnych spotkań panie z Instytutu opracowały ze mną strategie, które pozwoliły mi dalej chudnąć. Musiałem uzbroić się w cierpliwość, bo efekty pojawiały się stopniowo. W między czasie zaliczyłem też okres wyjazdów wakacyjnych, w którym zaleceń trzymałem się częściowo i waga nie spadała, ale też nie rosła. Po wakacjach skupiłem się na zaleceniach bardziej i warto było, bo dalej chudłem, a mimo to dieta mnie nie stresowała, w końcu nie musiałem się wyrzekać tego, co kocham i co zawsze jawiło się jako owoc zakazany (np. pizzy). Uczyłem się po prostu jeść to jak człowiek z normalnym podejściem do jedzenia, a nie jak człowiek na diecie (czyli oduczałem się jedzenia na zapas).

Zapamiętałem na zawsze zasadę 4S: dieta skuteczna, smaczna, swobodna, sycąca. Jak sobie pomyślę, że przez lata wierzyłem w metody, które prowadziły do tego, że byłem głodny i rzucałem się na jedzenie, to aż jestem na siebie wkurzony (na siebie i na tych, którzy mi takie diety proponowali). Oczywiście rezygnacja ze standardowych diet to tylko połowa sukcesu, ważne było też nauczenie się, jak zachować umiar –  co mnie gubi, jakie produkty jem, bo naprawdę sprawiają mi wielką przyjemność, a kiedy jest to bezsensowne podjadanie, kiedy jem z głodu, a kiedy na pocieszenie. Dziś minęło pół roku od pierwszej wizyty w Instytucie i ważę 13 kilogramów mniej i nadal chudnę, kiedy jestem w ruchu, a kiedy więcej siedzę, to waga stoi. Najważniejsze jest jednak to, że już nie tyję i nie przejadam się.