Instytut Psychodietetyki » Efekty były imponujące, więc zatraciłem się w perfekcji odchudzania.
Nic, co dotyczy psychodietetyki, nie jest nam obce.
9

zaburzenia odżywiania
Lekarz oznajmił mi i rodzicom, że jego zdaniem choruję na anoreksję. Chociaż rozsądek mówił mi, że jest problem z moim zdrowiem i powinienem jeść więcej, pojawiał się jakby drugi rozsądek, który mówił, żebym trzymał się zasad (…). Spotkania w Instytucie to był punkt zwrotny, bo większa wiedza o jedzeniu sprawiła, że mniej się bałem jeść, postawiłem sobie inne cele i całe szczęście równie uparcie je zrealizowałem.

Pacjent, który wygrał walkę z anoreksją.

lat 16

Efekty były imponujące, więc zatraciłem się w perfekcji odchudzania.

W pierwszej klasie liceum postanowiłem się odchudzać. Unikałem wszystkiego, co niezdrowe i tuczące. Od lat uprawiałem akrobatykę sportową, taniec towarzyski i pływałem, a od kiedy przeszedłem na dietę, zacząłem ćwiczyć dwa razy więcej. Utrata kilogramów i intensywne treningi były raczej dobrze widziane przez moich trenerów. Efekty były imponujące, więc zatraciłem się w perfekcji odchudzania. W czasie ferii zimowych wystąpił u mnie problem z nerkami i trafiłem do lekarza, który oznajmił mi i rodzicom, że jego zdaniem choruję na anoreksję. Choć tłumaczono, że powinienem jeść więcej, to nie byłem w stanie się do tego zmusić. Tak dobrze mi szło chudnięcie, gdybym zaczął odchodzić od moich zasad, nie byłbym już tak idealny. Byłem wychudzony i dziś myślę, że wyglądałem kiepsko, ale wtedy liczyła się cyfra na wadze. Rodzice próbowali wpłynąć na to, bym jadł więcej, zabronili mi chodzić na treningi, jeśli nie zacznę jeść, wtedy więc zacząłem potajemnie biegać.

W końcu ktoś doradził mamie, że powinniśmy pójść do psychiatry. Psychiatra potwierdził diagnozę anoreksji, ustalił ze mną, że mam przybrać na wadze do następnego spotkania przynajmniej 2 kilogramy i polecił kontakt z psychoterapeutą. Nie znałem wtedy jeszcze Instytutu, więc poszedłem do psychoterapeuty w innym miejscu. Po spotkaniach wprowadzających psychoterapeuta próbował ustalić ze mną, że mam jeść 5 posiłków dziennie i zapisywać to, co jem i jak się czuję. Jadłem 5 posiłków, bo to akurat nie był problem dla mnie, ale moje posiłki dalej były malutkie i zamiast przybierać na wadze wciąż traciłem. Nie umiałem sprostać zadaniu, które brzmiało: „jedz normalne posiłki”. Dla mnie było oczywiste, że normalne jedzenie oznacza tycie, a nie po to się tyle starałem chudnąć, żeby potem się utuczyć. Chociaż rozsądek mówił mi, że jest problem z moim zdrowiem i powinienem jeść więcej, pojawiał się jakby drugi rozsądek, który mówił, żebym trzymał się moich zasad. Z trudem zjadałem dodatkowe jabłko czy porcję sera, na które mama nalegała. Nadal chudłem. Udaliśmy się do innej psychiatry, która podobnie „zawarła ze mną kontrakt”, który zakładał, że przytyję, ale ja nie umiałem tego zrealizować.

W tym czasie pojawiły się jeszcze inne problemy, okazało się, że mój ukochany pies jest bardzo chory, przeżyłem wielki stres. Nie miałem ochoty z nikim się kontaktować. Kiedy pies wyzdrowiał i ja nabrałem sił do ponownego zmierzenia się z problemem jedzenia. Poczułem, że potrzebuję porady dietetyka. Niestety i wtedy nie trafiłem do Instytutu. Dietetyk, do którego się udałem, tłumaczył, że muszę jeść więcej i przytyć, rozpisał mi jadłospis, ale wystraszył mnie on! Na przykład zalecano mi, aby jeść tłuste ryby, bo są mi potrzebne, a ja na słowo „tłuste” reagowałem totalną blokadą, w jadłospisie były też ziemniaki, kasze, makarony, chleb, banany, masło, które mi się kojarzyły tylko z tyciem. W ogóle nie realizowałem tego jadłospisu.

Później pomyślałem, że może potrzebuję takiego dietetyka i psychologa w jednym. Dodzwoniłem się do Instytutu i usłyszałem, że nie ma tam specjalistów „dwa w jednym”, ale są takie programy, gdzie różni specjaliści pracują razem. Zapisałem się na wizytę. Na spotkaniu z dietetykiem i psychologiem rozmawialiśmy o tym, żeby skupić się najpierw na zatrzymaniu odchudzania i dostałem informację, ile muszę jeść, aby nie chudnąć i nie tyć. Ustaliliśmy plan minimum. To było dla mnie bardziej do zaakceptowania niż obfita dieta, o nieznanej mi kaloryczności, która miała mnie utuczyć, jaką dostałem od poprzedniego dietetyka. Pan Mateusz i Pani Ania z Instytutu zapewniali mnie, że na razie nie muszę jeść produktów, których się boję, ale też wyjaśniali 100 razy, dlaczego nie mam powodów, by się ich bać i wyrażali nadzieję, że w przyszłości po nie sięgnę. Zauważyłem, że nie tak łatwo jest przytyć. Jadłem trochę więcej, ale faktycznie waga stała w miejscu. Miewałem lepsze i gorsze dni, ciągle miałem chęć robienia wszystkiego perfekcyjnie. Perfekcyjnie więc liczyłem kalorie pilnując, by nie przytyć. Sukcesem jednak było to, że nie chudłem. Później zalecono mi jeść stopniowo co raz więcej, określaliśmy, o ile kalorii mam zwiększać dobowe spożycie, nie były to duże ilości, więc robiłem to i nadal nie tyłem.

W końcu po kilku tygodniach poczułem się lepiej, nie obwiałem się już tak bardzo zwiększenia kaloryczności, bo faktycznie, mimo, że stopniowo jadłem więcej, to waga stała mniej więcej w miejscu. Nie byłem już jednak tak głodny. Podczas wakacji u babci przełamałem się i odważyłem zwiększyć mocniej kaloryczność. Jak wróciłem po 10 dniach, okazało się przybrałem pierwszy kilogram, później pojawiły się kolejne. To jest bardzo trudny moment, kiedy po miesiącach wytrwałego parcia na przód w stronę tracenia kilogramów, nie tylko zatrzymujesz się, ale jeszcze zawracasz… Wtedy pomagały mi spotkania z psychologiem i dietetykiem, jak również bardzo pomógł mi mój brat, który powtarzał „w końcu nie jesz, jak panienka”. Najpierw się wkurzałem i nie chciałem słyszeć komentarzy na temat jedzenia, ale w końcu zaczęło do mnie docierać, że wychudzony facet, to jednak słabo atrakcyjna opcja. Później zaczęła się praca nad tym, żeby jeść rzeczy, których najbardziej się bałem. Ustalałem na spotkaniach w Instytucie, co zjem takiego „zakazanego” do następnego spotkania. Nie od razu udało mi się dotrzymać umowy, ale w końcu sięgnąłem raz, drugi, trzeci po takie rzeczy, których boi się każda osoba odchudzająca, jak na przykład baton. I znowu się okazało, że baton nie tuczy bardziej niż inne rzeczy o zbliżonej kaloryczności. Pan Mateusz dużo mi na ten temat tłumaczył, czasem włączał mi filmy, które pokazywały mi, na czym polega prawda o odchudzaniu i odżywianiu. Widziałem, w jak wielu błędach tkwiłem! Stopniowo zacząłem jeść wszystko.

Myślę, że mój problem polegał na tym, że ja w pewnym momencie uwierzyłem w to, że im mniej będę jadł, tym lepiej oraz, że im mniej będę ważył, tym lepiej. Anoreksja to moim zdaniem taki upór i perfekcyjne działanie tylko na rzecz błędnie przyjętego celu i błędnych norm. Ani głodowanie, ani wychudzenie nie dawały mi szczęścia, ale ta satysfakcja, że tracę kolejny kilogram, pchała mnie w złą stronę. A do tego moi trenerzy, którzy chwiali mnie za to, że ćwiczę i chudnę… Można powiedzieć, że oni pchali mnie jeszcze głębiej w ten problem. Spotkania w Instytucie to był punkt zwrotny, bo większa wiedza o jedzeniu sprawiła, że mniej się bałem jeść, postawiłem sobie inne cele i całe szczęście równie uparcie je zrealizowałem. Nie wróciłem już do akrobatyki, ale pływam i tańczę dla przyjemności i wiem, że umiar, to słowo, z którym powinienem iść dalej przez życie.